Brave Story

Brave Story

—- ++ Prolog ++ —-
//Baza armii Zen//
Długim korytarzem idzie dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany w czarny strój lekko powiewający przy gwałtowniejszych ruchach, na plecach zawieszony ma miecz, którego tylko klinga widoczna jest spod czarnej peleryny. Przyspiesza krok i po chwili wchodzi w drzwi na końcu korytarza.
– Witaj wielki kapłanie – jego głos jest szorstki i stanowczy, widać że nie darzy kapłana takim szacunkiem jaki próbuje udawać.
– Jak przebiegła misja?
– Wszystko poszło zgodnie z planem!
– To dobrze… możesz iść odpocząć, zasłużyłeś…
– Dziękuje!
Czarna peleryna tylko powiała po tym jak wojownik szybko odwrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie. „Wszystko poszło zgodnie z planem”… *przecież nie mogłem mu powiedzieć prawdy…* myśli kłębiły mu się w głowie. *Nie byłby zachwycony gdyby się dowiedział że nie zabiłem wszystkich… to moja wina… ale przecież ona jest taka piękna…* , opuścił głowę wyraźnie speszony tym co chodziło mu po głowie, nie mógł pogodzić się z tym, że on – wielki wojownik i kapitan armii Zen… on wielki Savo uległ ledwo co poznanej kobiecie… w dodatku powinien ją zabić. Wyszedł z bazy i przemieszczając się pomiędzy dość schematycznymi, żeby nie powiedzieć identycznymi budynkami, doszedł w końcu do swojego „domku”. Szybko otworzył drzwi i usiadł na łóżku… przez chwile myślał o wydarzeniach tego dnia a potem zdjął pelerynę i swą czarną szatę i położył się spać.

//Planeta Reave – 4 godziny po ataku armii Zen//
Krajobraz bardzo się zmienił, dotychczas tętniące życiem miasto, teraz zrównane było z Ziemią… jak po przejściu tornada. Patrzyła na to tylko jedna osoba – Ate… dziewczyna, która mimo że przeżyła, została zgwałcona przez żołnierza wrogiej armii.
Łzy płynęły jej po policzkach… miała czarne włosy do ramion, zielone oczy i smukłą sylwetkę. Wiedziała już o tym, że na tej planecie nie ma szans na przeżycie… udała się więc do swojego domu gdzie w kapsułce trzymała kapsułę ratowniczą… właśnie na takie przypadki. Szybko jej użyła i pozostała po niej tylko smuga na ciemnym niebie.

—- ++ Rozdział I ++ —-
//Planeta Debo, miasto Veraza – 12 lat później//
Na sali gimnastycznej odbywa się turniej sztuk walki. Na mate wchodzi właśnie para finałowa, jeden z walczących to nameczanin Tao, a drugi to ubrany w niebieską szatę chłopak z czarnymi włosami – Brave. Rozpoczyna się pojedynek!
– Nie będę ci dawał żadnych ulg! Żeby było jasne! – krzyknął Tao i ruszył z pięściami na Brave’a.
Nie musisz… pomyślał szybko Brave i jeszcze szybciej zrobił unik odskakując w prawo, odbił się od maty i skoczył na Tao zadając mu cios oburącz w plecy… Tao upadł na ziemie… 1!…2!… sędzia zaczął liczyć leżącego nameczanina…9!…10!!! POJEDYNEK WYGRYWA BRAVE!!. Chłopak tylko się uśmiechnął… od początku wiedział, że tytuł najlepszego będzie jego… był niepokonany i wiedział o tym. Przyjął puchar a potem oddalił się w stronę wyjścia z sali. Stały tam 4 dziewczyny, jedna z nich o imieniu Sara, z długimi blond włosami szybko zwróciła uwagę na Brave’a i pomachała mu ręką, on widząc to lekko się uśmiechnął… minął je jednak bez zatrzymywania i wyszedł z sali. Po paru minutach był już w domu.
– Mamo! Wróciłem!
– O Brave… tak szybko?
– Na turnieju było mniej osób niz przewidywano… i wogóle to walki przebiegały bardzo szybko.
– Rozumiem. Chcesz coś do jedzenia?
– Nie… pójdę potrenować.
– Tylko byś trenował… po kim ty to masz…
Na dźwięk tych słów Brave zatrzymał się… poczuł w sercu dziwną pustkę, zawsze zastanawiał się kim był jego ojciec o którym to matka nie powiedziała nigdy nic konkretnego. Nigdy nie dawało mu to spokoju…
– Właśnie mamo… jeśli już o tym mówisz – poczuł się zagubiony i sam nie wiedział jak zwięźle ująć to co chce powiedzieć – powiedz mi w końcu coś o moim ojcu.
Twarz matki posmutniała ale dobrze wiedziała, że w końcu syn sam się upomni o te informacje…
– Dobrze… chyba już jesteś gotów na to by usłyszeć prawdę, twój ojciec jest kapitanem armii Zen… nazywa się Savo, to silny i dumny wojownik.
– Ale czemu nie ma go tutaj z nami? Czemu nigdy go nie widziałem?
– Ojciec nie wie… o twoim istnieniu…
– Co !?
– Brzmi to dziwnie ale to prawda, Savo nie wie, że ma syna…
Brave stał jak wryty nie mogąc zrozumieć czemu jego własny ojciec nie ma pojęcia, że ma syna.
– Mamo ale dlaczego…?
Przecież nie mogę mu powiedzieć prawdy… myśli szybko przechodziły przez umysł Ate…
– Bo twój tata ciągle miał jakieś misje, często wyjeżdżał i w końcu nas rozdzielono poprzez wysłanie mnie na inną planetę – Ate miała nadzieje, że taka odpowiedź zadowoli syna.
– To przecież niemożliwe! – Brave odwrócił się i pobiegł do lasu w którym zazwyczaj trenował.
Dzisiaj skupił się na zadawaniu mocnych ciosów, chciał wyładować gniew i złość, którą czuł po tym co usłyszał… i wtedy podjął decyzje.
– Odnajdę cie ojcze!

—- ++ Rozdział II ++ —-
// Statek kosmiczny armii Zen //
– Kapitanie Savo! Dolatujemy na planetę Debo!
– Nareszcie. Szykować się do lądowania!
Savo ubrany w kapitańskie ciuchy w czarnych barwach, wydawał polecenia bez większego zastanowienia, był stanowczą osobą i wiedział co robi.
Statek wylądował po paru minutach a mały oddział opuścił pojazd i udał się do najbliższego miasta.
– To jest Veraza… rzeczywiście ładnie tutaj.
Savo zachwycając się pięknymi dziełami tutejszej architektury, zapomniał na chwilę po co tutaj przyleciał, za zadanie miał schwytać wyjątkowo dobrego szpiega, który ponoć tutaj się ukrywał.

Brave właśnie wracał z treningu, który odbył w lesie.
– Mamo idę do miasta! – rzucił mimochodem i po szybkiej zmianie ubrania udał się w drogę. Gdy doszedł do placu znajdującego się w centrum, ujrzał widok który bardzo go zdziwił. Dwoje żołnierzy biło jakiegoś człowieka chcąc go gdzieś zaprowadzić co najwyraźniej nie cieszyło go bo strasznie się im wyrywał.
– Ej! Czego od niego chcecie? – Brave podszedł szybko i zaczął działać nie mogąc patrzeć na to co się dzieje.
– Spadaj chłopcze!
– Zostaw go… – skoczył do żołnierza i zadał mu mocne kopnięcie w korpus co odrzuciło go na niemałą odległość a na koniec zapoznało z tutejszymi solidnymi ścianami.
– Jak śmiesz podnosić rękę na żołnierzy armii Zen!? – krzyknął drugi i rzucił się na Brave’a. Po krótkiej wymianie ciosów, w której żołnierz widocznie odstawał umiejętnościami od młodego wojownika, mocny cios w głowę powalił go.
– No to może teraz powiesz mi czego chcecie od tego człowieka? – powiedział stanowczym głosem Brave.
– Ja….ja… tylko… znaczy się taki jest rozkaz od kapitana!
– Od kapitana… gdzie mogę go spotkać?
– Powinien być gdzieś w okolicy… – żołnierz zemdlał.
– No to zaraz go poszukam.
Brave uśmiechnął się ironicznie i nie zwracając większej uwagi na człowieka którego uratował, udał się na poszukiwanie kapitana. Chodził uliczkami wypatrując jakiś oddziałów i po niezbyt długim czasie znalazł mały oddział z wyróżniającą się postacią, która w jego mniemaniu musiała być kapitanem. Podszedł szybko.
– Ty tu jesteś kapitanem? – mówił twardo wierząc w swoje siły i nie bojąc się ani trochę.
Osoba do której mówił to był właśnie Savo. Ubrany w swoją czarną pelerynę z mieczem na plecach. Odwrócił się w stronę krzyczącego chłopaka.
– Tak…
– Czego tu szukacie!?
Savo zignorował go i wydał rozkaz wojsku by przemieszczali się w kierunku północnym.
– Zadałem pytanie!
Brave zdenerwowany tym że kapitan go olał, rzucił się na pierwszego żołnierza z brzegu i mocnym ciosem w korpus powalił go na ziemię.
Savo widząc to był zaskoczony * Jakim cudem taki mały gnój radzi sobie z żołnierzem przy użyciu jednego ciosu…*
– Odpowiesz mi do jasnej cholery? – Brave przypomniał o sobie.
– Silny jesteś.
– Jeśli zaraz nie usłysze odpowiedzi, będziesz miał okazję przekonać się o tym osobiście.
– No proszę… chętnie spróbuje.
Brave bez wachania rzucił się na Savo i próbował zadać mu mocny cios w głowe. Jego pięść została jednak złapana przez kapitana. Jeden obrót i rzut, wystarczył żeby Brave znalazł się na ziemi.
– Wyobraź sobie szczeniaku, że nie jesteś najsilniejszy.
*Ja…ja…jakim cudem… skąd on ma taką siłe…* Brave nie mógł uwierzyć w to co się przed chwilką wydarzyło.
– Idziemy dalej! – krzyknął Savo do oddziału i oddalili się w szybkim tempie.
Brave klęknął na ziemi i nadal był w szoku…

Autor opowiadania: revanant/bartepg.