Afro Samurai
Samuraje, hip-hop i krwawe pojedynki… Jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, połączenie tych elementów sprawiło, że seria TV Samurai Champloo odniosła wielki sukces. Studio Gonzo postanowiło pójść o krok dalej. Tworząc Afro Samurai, trzy wymienione przeze mnie rzeczy, osadzili w feudalnej Japonii, którą lekko podrasowano – dodano takie gadżety jak: telefony komórkowe, cyborgi, komputery i innego rodzaju sprzęt. Reżyserią zajął się Fuminori Kizaki, który do tej pory, głównie zajmował się Chara Designem (m.in. Blue Tender: The Warrior – movie; The Galary Railways – TV). A jako seiyuu do głównej roli, zatrudniono znanego – chociażby z takiego filmu jak Pulp Fiction – Samuela L. Jacksona. Co z tego wyszło? Czy aby tym razem twórcy nie przekroczyli granicy absurdu? Na pewno nie.
Afro Samurai jest adaptacją mangi Takashi Okazakiego, o tym samym tytule. Anime to liczy dwadzieścia pięć odcinków, trwających po dwadzieścia pięć minut. Wydaje się krótko i po obejrzeniu całości, odczuwa się pewien niedosyt, ale to właśnie stanowi plus Afro Samurai.
Szczyt góry Shumi. Naprzeciwko siebie stoją dwaj wielcy wojownicy. Czarnoskóry samuraj z afro i rewolwerowiec o potwornej aparycji. Dziwne? Dalej będzie jeszcze dziwniej. Wszystkiemu przypatruje się syn tego pierwszego. O co walczą? Czoło samuraja zdobi przepaska z numerem jeden. Według legendy, ten kto ją zdobędzie, będzie potężny niczym bóg. Jednak do pojedynku o nią może stanąć tylko ten, który posiada „numer 2”.
Obaj wojownicy rozpoczynają walkę. Pojedynek wydaje się wyrównany, ale niestety rewolwerowiec pozbawia samuraja głowy i zdobywa pierwszą opaskę. Chłopak, który przed sekundą widział śmierć swojego ojca zabiera „numer 2” i poprzysięga zemstę na zabójcy ojca. Jednak aby tego dokonać, będzie musiał przebyć długą i niebezpieczną drogę, podczas której staję się mistrzem walki, nazwanym Afro – od fryzury zdobiącej jego głowę.
Tak o to w skrócie – chodź niedużym – prezentuje się fabuła Afro Samurai. Nie jest ona jakimś wybitnym dziełem, a także nie zaskoczy nas (no może, poza jednym czy dwoma momentami). Twórcy tego anime skupili się na pojedynkach i akcji, czyniąc z tej króciutkiej serii, naprawdę krwawe kino, które warto obejrzeć – nie ze względu na fabułę, ale wykonanie.
No właśnie… O niezwykłości tej serii, świadczy jej oprawa graficzna, która stoi na bardzo wysokim poziomie – moim zdaniem przebijając podobną, jeśli chodzi o klimat, serię Samurai Champloo. Zacznę może od końca. Chara Design, zasługuje na szczególną uwagę, gdyż robi piorunujące wrażenie. Oczywiście duża w tym zasługa twórcy mangi Takashi Okazakiego, ale także Chara Designera – Hiroya Iijimy (na tym samym stanowisku w m.in.: Ane, Chanto Shiyou Yo! – OAV, Sacrilege – OAV). Oddał on najważniejsze cechy pierwowzoru – szczególnie dysproporcję, która nadaje postacią ciekawszego wyglądu – lekko je podrasowując, co dało piorunujący efekt.
Kolejnym wielkim plusem serii, jest animacja. Widać to szczególnie, w trakcie pojedynków, których podczas trwania serii będzie, jak na pięć odcinków, sporo. Już w pierwszym epizodzie, walka pomiędzy ojcem Afro, a rewolwerowcem, Justice’m powala na kolana. Świetna animacja i oryginalny sposób kadrowania, nadały temu anime dynamizmu, a także obejrzymy sporo efektownych ujęć. Tu należą się wielkie brawa twórcom.
Jeśli chodzi o muzykę to podobnie jak w przypadku Samurai Champloo, jest to bardzo łakomy kąsek dla fanów hip-hopu. Tym razem OST stworzył sławny, amerykański raper RZA Wszystkich tych, którzy nie przepadają za tego rodzaju muzyką (jak np. ja) chciałbym uspokoić. Po pierwsze połączenie samurai i hip-hopu to rzeczywiście strzał w dziesiątkę, gdyż daje niezwykle ciekawy efekt. Po drugie, ścieżka dźwiękowa jest świetnie dopasowana do anime, a opening z zaledwie trzydziesto-sekundowym kawałkiem RZA, to majstersztyk. Dlatego nawet tym, którzy z hip-hopem są na bakier, polecam bliższe zapoznanie się z tym OST.
Afro Samurai to znakomite kino akcji, oprawione dobrą, chociaż niezbyt oryginalną fabułą, niebędącą na pewno atutem tej serii. Wykonanie i oprawa graficzna, jest głównym powodem dla którego warto to anime zobaczyć. Jest to krótka seria, ale pomimo tego nie nudzi się nawet po kilkakrotnym obejrzeniu. Oczywiście jest to pozycja dla widzów +18, gdyż krew leje się tu strumieniami. Tych którzy jeszcze Afro Samurai nie widzieli, gorąco zachęcam.
Kilka słów o niektórych postaciach z którymi możemy się spotkać w tym anime:
- Afro Samurai
Właściwie to niezbyt wiele o nim wiemy. Będąc jeszcze dzieckiem, na własne oczy widział, jak Justice pozbawia jego ojca głowy. Od tego momentu całe jego życie przepełnione jest zemstą. Jeszcze jako młody chłopak wstępuje do dojo, gdzie uczy się walki kataną. Dzięki temu zdobywa opaskę z numerem dwa i rusza w kierunku góry Shumi. Cały czas towarzyszy mu jego kumpel – Ninja Ninja. A jako ciekawostkę mogę zdradzić, że Afro uwielbia lemoniadę. - Ninja Ninja
Kompan Afro. Jest zupełnym przeciwieństwem swego towarzysza. Gada jak najęty, cały czas narzekając i przekonując Afro, o tym, że lepiej się wycofać niż walczyć. Mówi typowym hip-hopowym slangiem, co nadaje tej postaci komizmu. Czasami jego kompan musi wypowiedzieć jedną z nielicznych kwestii „zamknij się”, aby ten przestał mówić. W walkę w ogóle się nie miesza, a raczej stara się jej unikać. Kim, a raczej czym okażę się Ninja Ninja nie zdradzę – zapraszam do oglądania. - Justice
Po zabiciu ojca Afro jest wojownikiem numer jeden na świecie. Nie czuje respektu przed żadnym wojownikiem, porównując siebie do boga. W walce posługuje się pistoletami, które nosi u boku. O dziwo potrafi posługiwać się nimi jak mieczami. Wyglądem przypomina trupa rodem z jakiegoś grobu położonego na dzikim zachodzie.
Autor recenzji: Kubzon
Alternatywny punkt widzenia:
– Recenzja na Tanuki.pl