„Amulet” R2

„Amulet” R2

Rozdział Drugi – Spowiedź bez konfesjonału

Yuris spojrzała poważnie na rycerza. Ruben wydawał się być lekko zdziwiony jej poważną miną. Poważną i zaniepokojoną.
– Nie wiem jak mam ci to powiedzieć… – szepnęła, jednak on tylko popatrzył na nią swoimi spokojnymi oczami. – Wydaje mi się, że powinieneś wiedzieć. Zeszłej nocy… ze skarbca został skradziony Amulet.

***

Jakiś czas później…
Jak to? Chiva miałaby odejść z Gildii? Na dodatek po tym, jak ją potraktowała Wessa? Nigdy nie będzie przegraną. Jej duma, wyższa od jakiejkolwiek innej wartości w jej duszy, nie pozwalała na to.
Będąc przywódczynią gangu, miała wszystko. Teraz, wywalona brutalnie przez dumną Aktoreczkę, nie posiadała nic. Ani pieniędzy, ani szacunku… Nikogo z kim mogłaby porozmawiać. Nic.
Podjęła decyzję. Jak zwykle szaloną i nieprzemyślaną. Takiej, której będzie mogła żałować, jednocześnie będąc zadowoloną z tego, co zrobi.
Wchodząc po krętych schodach do ratuszowej wieży, przez jej umysł przechodziło bardzo wiele myśli i zdarzeń. Najczęściej sunącą po jej wspomnieniach sytuacją była ta, sprzed tygodnia.

– Odejdź! Odejdź i nigdy nie wracaj! Teraz. – krzyknęła Wessa, patrząc na byłą liderkę Gildii, czerwonymi ze złości oczyma.
– Bo co?! – wzburzyła się nagle, obserwując pozostałe dziewczyny ze złodziejskiego gangu. Jedynie Aina, jej prawa ręka, nie wyglądała na jej wroga. W głębi duszy współczuła jej.
– Bo sama sprawię, że nigdy nie wrócisz. Ani tu, ani nigdzie. – ostrzegła rudowłosa i wyciągnęła z pochwy swój sztylet. Powolnymi, ale jednak stanowczymi krokami, zaczęła spacerować wokół Wessy.
– Dałaś sobą manipulować. Przez swoją zawziętość i dumę, straciłaś stanowisko przywódczyni. Musisz odejść. Nie chcę dla ciebie źle. W końcu nic nie zmieni faktu, że jesteśmy przyjaciółkami. Lepiej będzie, jeśli krew się nie poleje. – wytłumaczyła Aina, po czym podeszła bliżej i dodała szeptem „na razie”.

Przez okienka, pojawiające się w kamiennej ścianie wieży, widziała, że słońce już zachodzi, a budynki na ziemi są coraz mniejsze.

Tak jak co dzień, drzwi od podziemnej krypty, która była kryjówką Gildii Złodziejek, były uchylone. Chiva spokojnie podeszła do nich, po czym nadstawiła ucho, by lepiej usłyszeć prowadzoną tam rozmowę.
– Wierzycie w tę tajemniczą moc Amuletu? – rozległ się głos Aktoreczki. Dziewczyny nie odpowiedziały, najprawdopodobniej czekając na dalszy ciąg przemowy. – Wyczytałam, że ten artefakt, może nam dać wielką moc. Będziemy mogły władać istnieniem całego świata. Jeśli mi pomożecie.
– A co miałybyśmy zrobić?
– Legenda mówi, że żeby dostać tę wszechwładną moc, trzeba odnieść Amulet do Szkatuły Beliara, Boga Ognia, która znajduje się w Świątyni Piekieł.
– Wiemy o czym mówi legenda. Wiemy, że Świątynia Piekieł stoi w samym środku Lasu Strachu, z którego nigdy, nikt nie wrócił.
– Oprócz nas.

Kiedy Chiva stanęła na ostatnim schodku, otworzyła mocno zatrzaśnięte drzwi, które zaskrzypiały wyjątkowo głośno. Zobaczyła w chmurach, zachodzącą już za linię horyzontu, krwistoczerwoną kulę. Wydawało jej się, że słońce wiedziało, co zamierza zrobić i właśnie dlatego poczuła w sobie lekką ulgę. Zrozumiała, że nie ma odwrotu.
Szczyt wieży był czymś w rodzaju płaskiego, okrągłego balkonu, na około którego zamontowane były kamienne bariery.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej. Kiedy zobaczyła na samym dole przechodzących ludzi, zdobyła się na odwagę i stanęła na barierce. Wieża była na tyle wysoka, by skok ze szczytu mógł ją zabić, a zarazem na tyle niska, by ludzie słyszeli jej słowa.
W pewnej chwili rozległ się kobiecy krzyk. Na dole jakaś mieszczanka zaczęła pokazywać ku niej ręce.
– Ludzie! Ludzie zobaczcie! Przecież ona zaraz spadnie! Mój Boże…!
Serce Chivy biło coraz szybciej. Obrazy przed oczyma, sunęły coraz prędzej. Kolejny głęboki wdech. Kolejny wydech. Dziewczyna wiedziała, że to jeden z ostatnich w jej życiu. Dopiero teraz je doceniła.
– Zejdź stamtąd, dziewczyno! – krzyknął jakiś starszy mężczyzna, patrząc ze złością. – Zrobisz sobie krzywdę!
– Nie zasługuję na wasze współczucie. – powiedziała głośno. Jej słowa rozniosły się po okolicy, a wokół Ratusza zebrał się już tłum gapiów.
– Złaź! – ryknął znowu ten sam człowiek, będąc coraz bardziej zaniepokojonym.
– Musicie o czymś wiedzieć. Chcę to powiedzieć na forum, dlatego tu weszłam. Wszyscy muszą usłyszeć moje słowa! – zaczęła spokojnie, czując jak drżą jej nogi. – Tak, jak przypuszczały władze, w mieście grasuje Gildia Złodziejek. To właśnie ona wykradła ze skarbca legendarny Amulet, o którego obecności nigdy nie mieliście się dowiedzieć!
Zapanowała cisza. Wszyscy słuchali z niedowierzaniem, a Chiva miała jeszcze wiele do powiedzenia.
– Ja byłam przywódczynią tej Gildii. – dodała.

***

W tym samym czasie, ktoś zapukał do chaty Rubena. Mężczyzna wstał z łóżka i otworzył drzwi. Zobaczył Yuris.
– Chodź! – zażądała, złapała go za rękę i razem zaczęli biec w stronę ratusza.

***

– Byłam przywódczynią Gildii Złodziejek! – powtórzyła zdesperowana Chiva. – Jednak zostałam z niej wywalona. To nie ja prowadziłam akcję kradzieży Amuletu. Nie mówię, że nie jestem winna. Jestem. Ale one są po stokroć większymi dziwkami niż ja. – wytłumaczyła, patrząc na granatowe już niebo. Czuła się, jakby była w trakcie spowiedzi. Jakby spowiadała się samemu Bogu. Miała nadzieję, że słyszy on wszystko to, co mówi. – Okradałyśmy nawet biednych, jedna z nas, zaciągała facetów do łóżka i zabierała mu wszystkie pieniądze. Jednak najznakomitsze akcje prowadziły specjalistki od akrobacji i skradania. Było nas pięć. Ja, Chiva, byłam przywódczynią. Mistrzyni akrobacji to znana wam Shiva. Specjalistka od złodziejstwa, Kaine. I ostatnia już, najważniejsza osoba. Aktoreczka, za którą oglądali się wszyscy faceci…
Nagle rozległ się strzał. Echo rozeszło się po okolicy, a ludzie zaczęli się rozglądać nerwowo wokół. Małe dzieci zaczęły płakać, a kobiety krzyczeć, bojąc się o siebie.
Na ubraniu Chivy pojawiła się czerwona, wciąż przybierająca większy rozmiar, plama krwi. Ciężki wdech. Jeszcze cięższy wydech. Ostatni. Oczy dziewczyny zatrzymały się w jednym punkcie. Patrzyła w niebo. Tak piękne. Nigdy tego nie doceniła. Nie chciała. Nie zdążyła.
Przez chwilę chwiała się na barierce, a potem jej ciało runęło w dół. Rozległ się odgłos upadającego z dużej wysokości ciała człowieka. Odgłos łamanych kości. Odgłos śmierci.
Mimo otwartych oczu, Chiva nie widziała już nic. Czuła, że nie jest już w miasteczku. Nie leży na kamieniach, a tłum ludzi nie obserwuje jej w zdezorientowaniu. Patrzyła przed siebie. Wszędzie była ciemność. Tylko ciemność. Po prostu koniec.

Ciąg Dalszy Nastąpi…

Autor opowiadania: Force.